(...) Nigdy nie odpuszczamy - mówił Nocny Wędrowiec. Do końca. Dopóki żyjesz, walczysz. Dopóki możesz myśleć, walczysz. To umysł jest bronią. Reszta to narzędzia. Nie mają znaczenia. Można je zrobić, zdobyć, albo zastąpić" ( "Pan Lodowego Ogrodu" J.Grzędowicz)

O mnie

Moje zdjęcie
Łódzkie
Xena - wojowniczka, która po długiej drodze zabijaki, pirata i herszta, opowiada się po stronie dobra. Rozpoczyna walkę ze wszystkim co poprzednio było jej codziennością. Staje się postacią pozytywną. /Tak jej się przynajmniej wydaje :)/ T2N2M0 G3 to moje symbole rozpoznawcze w świecie medycyny. Od lipca 2012 prowadzę dodatkową walkę z przerzutami do kości (tak, żeby mi się nie nudziło). Od lipca 2014 bujam się z przerzutami do wątroby... Napisz do mnie: ksena@op.pl

Online

Statystyki

poniedziałek, 29 grudnia 2014

447. game over, 2014



Po-światecznie.
Nie objadłam się (bo nie umiem już), nie opiłam się (no, herbatą to tak), posiedziałam (przy stole), pogadałam (z Rodziną), pospałam (na kanapie), odpoczywałam (z MM i Młodą) cały weekend, byliśmy razem, nawet, jeśli każdy stukał w swój komputer ;).

*

Nie robię podsumowań w tym roku.
Rok 2014 nie był łaskawy ze swoimi kaprysami z przerzutami i całoroczną chemioterapią. Przez to musiałam przejść przez swoje piekło, które, jak sobie myślałam, było na początku choroby. Gówno prawda.
Kiedy czytam, widzę, słyszę chorych na początku ich drogi ze srakiem - nawet zazdroszczę im tego entuzjazmu, chęci do walki, pozytywnego myślenia, radości przy remisji.
Ja raz już wygrałam, kiedy miałam motywację, skończyłam leczenie i myślałam, że świat teraz jest mój.
Niestety, ktoś tu się pomylił.
Wracając do podsumowań - przejrzałam na oczy i tak naprawdę teraz ścigam się ze srakiem i moim czasem.
To długa wojna jest. Krew rozlewa się często gęsto. Za każdym razem podnoszę się na poranionych kolanach i z rozciętą wargą, ale nie mogę dać mu tej satysfakcji, zupełnie jak Kmicic w "Potopie", kiedy mu boczek przypalano...
Nie życzę sobie pomyślności w nowym roku, życzę sobie normalności.
Chociaż ta choroba odziera z niej, upokarza i dręczy, jest w niej wyostrzony zmysł wzroku i słuchu.

Tego Wam życzę, wyostrzenia zmysłów. Nie przeoczcie żadnego drobiazgu, który zawsze ma jakieś znaczenie. Znam ten stan, kiedy nagle jakieś wspomnienie staje mi przed oczami, a ja tego "czegoś" nie zauważyłam, nie zrobiłam. Czuwajcie nad sobą i swoimi bliskimi, znajomymi. Nie wypuszczajcie z rąk Miłości, Przyjaźni, Dobra, nawet jeśli po raz kolejny coś się skończyło, ale i coś się zaczęło...

Bawcie się dobrze w Sylwestra i chociaż jedną, trzeźwą nogą wejdźcie z kieliszkiem szampana w Nowy Rok, patrząc na fajerwerki.
Niewykluczone, że będę już spała :D





Marcelina - Dziękuję :*



środa, 24 grudnia 2014

446. Świątecznie...!





Niech cię Pan błogosławi i strzeże.
Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą,
niech cię obdarzy swą łaską.
Niech zwróci ku tobie oblicze swoje
i niech cię obdarzy pokojem (Lb 6,24-26).


*

Niech czar dzisiejszego dnia będzie z Wami jak najdłużej.
Niech Święta trwają cały rok.
Bądźcie zawsze ze sobą, nie obok siebie.
Spokój, Miłość, Wiara i Nadzieja niech będą Waszym chlebem powszednim.
Niech proza życia nie zasłoni Wam tego, co najważniejsze.
Nie będzie lekko, ale czy ktoś Wam to obiecał?

*

Jestem w podłym, nieświątecznym klimacie, nie potrafię tego nazwać.  
Nuży mnie moje zmęczenie, kolejne święta z pytaniem w głowie, czy to już ostatnie moje święta tu, na ziemi?
Patrzenie na Moich przez łzy, nieproszone, przypominające wszystkim, że to tylko przerwa świąteczna.

Zakładam słuchawki w uszy, ustawiam piosenki mojego życia.
Każda niesie jakieś wspomnienie. Niech niesie, niech kołysze, niech przełączy mnie w tryb awaryjny.
To musi mnie włączyć w "tu i teraz, dzisiaj, natychmiast".

Dopiero co nauczyłam się przecież, że każdy dzień, w którym wstaję rano oznacza, że coś jeszcze mam do zrobienia ;).



Dobrego Świętowania! 
<3 



poniedziałek, 22 grudnia 2014

445. dziewczynka z zapałkami







To była moja ulubiona bajka w dzieciństwie.
Pierwszy raz czytała mi matka.
Potem sama, sama!
A kiedyś nie było tak bogato ilustrowanych baśni, drukowanych w zawijasach i esach - floresach.
I nie było fejsbuka, który katuje moje oczy choinkami, selfiami, "filmikami" (wyjątek to filmy z udziałem zwierząt), sucharami, dupami - morelami.
To, co ważne, przemyka schowane, trudno jest potem złapać to "coś", znaczącą "tą" falę w sieci, kiedy kaskadowo spływa szambo (najczęściej polityczne) posypane konfetti.
Czuję się wtedy jak ta dziewczynka z zapałkami.
Prawie wszyscy biegną, szturchają mnie, nie mają czasu przystanąć, doczytać, dosłuchać, mijają bez słowa, potykając się o swoje lajki.
Normalnie korporacja i wyścig niewiemocoipoco.
A gdy podniesie się głowa znad monitora - rozgląda się zdziwiona (ta głowa), że choinka z żywych zeszła do martwych, sztucznych igieł obwieszonych łańcuchem z ikei :D.

*

Znalazłam na FB przynajmniej mocny apel:


U mnie karp leży po królewsku w lodówce rozczłonkowany na części i czeka na swój czas.
Nie przepadam, ale tradycja musi być, bo inaczej rodzina mi się podusi...
Zresztą...i tak za wiele nie zjem, bo nie cierpię ości, a ryba jak to ryba - musi mieć szkielet :)

*

Niewiele zajęć mnie czeka w święta, niestety.
Bardzo lubiłam tą atmosferę "gonitwy" kuchennej, gotowania, ostatniego dekorowania.
Dzisiaj powoli mogę tylko popatrzeć, poleżeć i pytać do znudzenia, czy coś mogę pomóc.
Nie, nie mogę.
Choinkę ubrał Tatuś z Córunią, kiedy przesypiałam chemię, Teściowa już zaczyna gotowanie, a ja...
A ja spędzę ten czas z Młodą, na pewno coś sobie znajdziemy do "pogadania" lub małego przygotowania do świąt.
Jeszcze tu do Was powrócę.
Z wielką przyjemnością.

<3



piątek, 19 grudnia 2014

444. krew się polała po królewsku!


Moje odkrycie muzyczne dzięki KK ♥ :



Numer posta złożony z tych samych cyferek czytany od tyłu, środka lub przodu zawsze będzie taki sam.
Zupełnie inaczej, niż życie.
Ale zawsze można negocjować, licytować, próbować.
Ostatnia chemia w tym roku za mną!
Następna...02.01.2015!
Warto rozmawiać, a nie kiwać głową i na wszystko się zgadzać. Dłuższego terminu nie udało mi się "wyciągnąć", gdyż Dr stwierdził: "sorry, pani Magdo, ale to nie homeopatia!"
No dobra, zacieram ręce, cieszę się z tego, co mam, dwa wlewy jakoś przeboleję i zrobimy małe badanie, żeby zobaczyć, jak srak ustosunkował się do naszej terapii i mojej walki.

*

Mam uczulenie globalne na rozmowy okołoonkologiczne. Są kompletnie nielogiczne, ocierają się o horror śmierci natychmiastowej po zażyciu chemii i kompletnie oderwane od tego, co te panie gadają do lekarzy.
Są wtedy taaaakie dzielneeee...
Słuchając tej gadaniny, czułam się bardziej chora, niż wyglądam.
Nawet Lolę kopnęłam, żeby się przewróciła z hałasem, bo stała wyjątkowo za-grzecznie jak słup i słuchała z otwartą buzią :/, zapadła więc cisza, uśmiechnęłam się głupkowato i niewinnie i tyle.
Zamknęły też swoje buzie, kiedy Dr przyszedł do gabinetu, zaczęły wstawać, ustawiać się (nieważne, że On wyczytuje po swojemu, ale stać trzeba, mimo TAKICH dolegliwości...).
Dr otworzył drzwi, ja już westchnęłam w duchu, po czym...co ja paczę?
Skinął głową na mnie (na zasadzie: chodź no tu, mała).
Ja?
Tak, ja.
Wstałam, czując na plecach oddech pań chorych z niedowierzania.
Eh. Nikt nie powiedział, że życie jest lekkie ;).

*

Wróciłam do domu w białej, jak mi się wydawało czapeczce.
Na niej jednak widniały trzy krople krwi, wprawiając mnie w detektywistyczne osłupienie.
Pielęgniarka odłączając mnie od chemii, tak machała sznurem kroplówki, że mnie wzięła i ochlapała moją cofającą się krwią ha!

Zimna woda, proszek e i czapeczka biała je!

♥ dla Was!




środa, 17 grudnia 2014

443. o wzruszeniu



DobraFotografia



Na dzień dobry dziękuję Wam za wsparcie, jakie mi czynicie.
Pełno Was na mojej kanapie, w skrzynce pocztowej, w telefonie.
Piszecie do mnie takie rzeczy, że się...wzruszam.

O czym świadczy wzruszenie?
(Nie ramion, bo dla mnie to lekceważenie lub obojętność.)
Dla mnie o tym, że ma się serce otwarte na innych - na ich nieszczęście i szczęście, radość, dumę, łzy.
Słownik sucho podaje:
wzruszenie «stan psychiczny osoby doznającej takich uczuć, jak tkliwość i rozrzewnienie, wywołany jakimś poruszającym zdarzeniem» 
Można się normalnie...wzruszyć...!

Moja mała Młoda wzruszała mnie, gdy nieporadnie uczyła się "życia", od wstawania, po jedzenie, od uśmiechów, po wypowiadane całymi zdaniami kwestie i pytania zaczynające się od słowa mama-aa...
Będąc zdrową, też często się wzruszałam, bo taki mam charakter, jestem emocjonalnym wielbłądem, który od zawsze chłonął i chciał mieć zapasy miłości i przyjaźni, okazywanej i przekazywanej jak najczęściej, jak najwięcej.
Zachorowałam - i tu pękła tama wzruszeń dopiero!
I co dobre - ona wcale nie jest "naprawiona", ocean wzruszających chwil przepływa przeze mnie cały czas.

Piszecie, że wzruszam. Czasem Wam "nie dowierzam", gdyż opisuję tylko swoje zwykłe chwile z życia ze srakiem, które jednak nie są ogrodami poezji.
Tak, jak dyktuje serce, tak palce wystukują rytm na klawiaturze.
Stuk, puk, pauza, myśl, litera, słowo, zdanie.
Nie zmyślam opowieści z Narnii, nie czaruję, niczym Harry Potter, nie fantazjuję jak Dyzio Marzyciel.
Ubieram litery wg własnego uznania, czasem jak daltonistka, czasem na biało - czarno, a czasem w szarości dnia "codziennego", w którym nie ma postoju na wzruszenie.
A jednak...często... jedno zdanie zawarte w mejlu do mnie, potrafi mnie rozpłakać ze wzruszenia, ale nie rozpaczam z tego powodu specjalnie.
Pozwalam na pozytywne i oczyszczające emocje.
Nie gram twardziela, bo tu nie teatr.

I jeśli będę płakać przy łamaniu się opłatkiem przy wigilijnym stole - to uważam, że mam prawo.
I tego przywileju bez obowiązku - życzę Wam przy każdej sposobności.
Wzruszenie to wrażliwość.
Trwam w tym i dobrze mi z tym <3.

I jak widać - można z tym ... ŻYĆ.





niedziela, 14 grudnia 2014

442. być, byt, bądź



Jak uszczęśliwić chorego człowieka jadącego na chemię?
Pojechać z nim i BYĆ*.

Proste, co?

MM zrobił mi niespodziankę. Nie odstawił pod drzwi onkologii i nie pojechał do pracy, tylko został ze mną na oddziale, tyle, ile mógł oczywiście.
Mina i radość moja bezcenna :)

Przecież można się przyzwyczaić do trzymania telefonu w dłoniach, żeby napisać sms/@/zadzwonić.
Przecież można tak dozować herbatę w termosie, żeby mi starczyło na jak najdłużej.
Można.
Ale jak cudownie jest usłyszeć: coś ci kupić do jedzenia/picia? Chcesz gazetę?
Chcę łapkę. Łapię ją łapczywie i zamykam w dwóch swoich wzruszona.
Głaszczę  i patrzę w Jego oczy jak mały psiak, co dziękuje za drapanie za uszami :))
W Jego oczach troska, miłość, pomoc, choć przecież Lola za plecami mi hałasowała (jak ona mnie wkurza, o byle co się... przewraca :). Zwraca na siebie uwagę.)
Rozgląda się i chyba jest spokojny o mnie.
Czas mija tak szybko! Jak nigdy! Jedziemy po Młodą do szkoły i stawiamy się na obiad w domku :).
Nie mogłam w to uwierzyć. Taka różnica! Jestem zachwycona i ten zachwyt zatankował mnie do pełna!
Jestem naładowana dobrą energią, starczy jej na następne kursy chemii, jestem tego pewna.

Wierzę w to, że to nie jest nic nadzwyczajnego, bo generalnie nie powinno. To może nawet powinno być normą, ale Ktoś tu musi pracować, a urlop się nie mnoży, tylko dzieli. Takie są realia życia, a moja chemia jest co tydzień.
Dla wielu chorujących kobiet, przejeżdżających 100-200 km do ośrodka na chemię razem z Mężem np jest to coś normalnego...
Ja radzę sobie sama jeszcze daję radę, ale było mi tak cudownie z Kimś, kto kocha i jeszcze za łapkę potrzyma :).
Za tydzień znowu będę ja i  Lola :), może wtedy przestanie się przewracać, zazdrośnica?

*

BYTuję na kanapie, ale nie jestem sama.
Moi Swoi są wszyscy w komplecie, jest weekend, zimno i nieprzyjemnie.
Ale nie w tym domu.

To BYĆ jest najważniejsze. Nie potrzeba wielkich słów, prezentów, monologów, rozmów.
Zaprawdę, uwierzcie "weterance" w chorowaniu.
Rozmowy mnie męczą. Czasami.
Pisanie jest niezobowiązujące, lekkie i wyrażać może więcej w jednym zdaniu, niż tysiąc słów wypowiedzianych w przestrzeń. W mejlach od Was czuję MOC i siłę do BYTowania aktywnego w najszerszej pojętym znaczeniu słowa tego. Dziękuję.

...



* dot. Wszystkich osób, nie tylko mężów i żon.




wtorek, 9 grudnia 2014

441. opieka


Oszalałam na punkcie tego krótkiego filmiku:





Patrząc na Młodą nie dowierzam, że już za chwilę, za pół roku, skończy 12 lat.
To po prostu nie mieści się w głowie, dopiero co przyjechałam z Nią ze szpitala i poznawałyśmy się nawzajem, utrzymując z uśmiechem kontakt wzrokowy przy karmieniu piersią. Ona tak cudnie przy tym mruczała, jak mały kotek, tak Jej dobrze było :). Poza tym od urodzenia jest prawie bezproblemowym Dzieckiem.

Teraz dorasta, robi się moją małą kobietką...

*

Lekcje zadane przeze mnie odrobiło sporo z Was.
Jedno mogę napisać z całą odpowiedzialnością - Kobiety - to Wy jesteście Wojowniczkami!
Historie niektórych z Was mocno mnie wzruszyły. Coś, co dla Was jest normą, mnie się np nie mieści w głowie, takie jesteście dzielne w pokonywaniu codziennych, szarych schodów!
Pełen szacunek!
Chciałam, żeby każda z Was uświadomiła sobie, że potrzebuje czasu dla siebie.
Nie można całego życia poświęcać innym w nieskończoność, bo można się wypalić, sfrustrować, zniechęcić.

Tu zmierzam m.in do opieki nad chorymi na swoim przykładzie:
Opiekują się mną Moi Swoi - MójMąż, Teściowa, Młoda.
Trzy dzielne, pełne miłości Osoby.
Wiadomo - MM pracuje. W domu jestem z Teściową, po południu wraca Młoda ze szkoły.
Wszystko jest podporządkowane pod moją osobę. Zaczynając od posiłków, na życiu towarzyskim kończąc, gdyż...
nie ma takowego. Bynajmniej nie w takich ilościach, jak kiedyś, dawno temu.
MM ciągle "musi" być w pełnej gotowości, gdyż wszystko może się wydarzyć ze mną. Poza tym jest z reguły moim kierowcą, dostarcza moje ciało na chemię i jedzie do pracy spóźniony.
A jakże ważne jest to, żeby opiekunowie mogli wyjść "do ludzi", pojechać na jakąś małą imprezę bez poczucia winy, odetchnąć "innym" powietrzem, porozmawiać z "innymi ludźmi", zrobić to, co lubią, zrelaksować się na swój sposób. Nie można być dostępnym na "dyżurze" 24 godziny na dobę, bo nikt tego nie wytrzyma na dłuższą tzw. metę.
Staram się "wypychać" Moich z domu najczęściej, jak się da (nie jest to proste przy co-tygodniowych wlewach chemii). Mamę do siostry MM, MM do kolegów, Młodą do koleżanek i kolegów (najprościej latem), żeby odetchnęli ode mnie. Tym bardziej, że nie jestem osobą obłożnie chorą.
Kiedy tylko mogę - stanę przy garach i coś ugotuję, żeby Mama odpoczęła.
Jeśli dobrze się czuję - powoli sobie posprzątam, pranie też umiem powiesić, jedynie zakaz mycia okien posiadam, tym zajmuje się Mama na zmianę z Siostrą MM, która też jest chora i nie powinna takich rzeczy robić.
Odciążam w miarę możliwości swoich Opiekunów. Jeżdżę na zakupy. Z Mamą i Lolą. Bez nich ani rusz!
Sama pojadę do lekarza, apteki, urzędu itp.
Zawożę Młodą do szkoły w sezonie zimowym. Robię, co mogę, żeby nie być "kulą u nogi".
(Choć...powiem Wam na uszko, że kiedy MM oddali się ode mnie, gdzieś tam w dołku, żal ściska czasami, a On jakby wyczuwał, że niby wyszedł, a tak naprawdę ciągnie Go jakiś sznurek obowiązku ku mnie...ciężko z tym funkcjonować, walczę z tym, jak tylko mogę...)

Apel krótki, ale ważny:
Nie zapominajcie o sobie, Drodzy Opiekunowie!
Poszukajcie u rodziny, znajomych pomocy. Są tacy, którzy na pewno chętnie pomogą.
Organizujcie opiekę tak, aby każdy miał szansę odpocząć i zająć się swoim życiem albo po prostu zwyczajnie mógł odpocząć.
Skorzystają na tym obydwie strony.
Chory nie będzie leżał z poczuciem winy (bynajmniej ja, bo są tacy chorzy, którzy wykorzystują wszystkich i wszystko), a Opiekun, "odświeżony" będzie miał lżej na duszy bez poczucia obowiązku, że tkwi w tym wszystkim sam.


Ważne są dla mnie Wasze opinie. Z punktu widzenia Opiekunów.
Stronę chorych u siebie reprezentuję ja :)

Moi Swoi - Kocham Was i Dziękuję za opiekę <3







niedziela, 7 grudnia 2014

440. @



Prowadzę aktualnie bogate życie mejlowe i nie potrafię być w kilku miejscach jednocześnie.

Skradzione przez chemię chwile wracają i pierwsze, co robią, to biegną w otwarte ramiona MM...

...podwójnie wykorzystując bezwstydnie fakt, że dzisiaj Niedziela, a to jak już wiadomo - mój ulubiony Dzień tygodnia. Mam szczery zamiar walczyć o to, żeby ów dzień kojarzył się wszystkim miło i dobrze.

Niechaj Dobre Endorfinki rozproszą wszelkie mgły i wskażą Wam kierunek ku lekkości bytu!

Amen!






środa, 3 grudnia 2014

439. lekcje do odrobienia :P


Strasznie podoba mi się Natalia w tym energetycznym kawałku, grzecznie polecam posłuchać:




*

Żal mi czasem Życia, które skończyło się wraz z rozpoczęciem leczenia sraka.
Było dobrze, normalnie, wesoło i smutno, ale zawsze graliśmy w jednej "drużynie", która zawiązała się z miłości, owocem czego jest Młoda. Byłam szczęśliwa, że udało mi się osiągnąć to, co moi rodzice koncertowo zepsuli.

Takie chwile zawsze człowieka znajdą, nie ma rady, wspomnień nikt mi nie zabierze.
I w zasadzie do końca życia będę z uśmiechem przypominać sobie, że żyłam i brałam garściami wszystko, co mogłam.

*

I tu mam dla Was pracę domową do odrobienia :).
Jako, że jutro jadę na kolejny wlew chemii (wyniki krwi łaskawie pozwoliły), mam do Was prośbę o rozpisanie się, jak Wam wygodnie, tu lub na @ :

Jak wygląda Twój rozkład dnia?
Ile masz obowiązków do ogarnięcia?
Jak mijają dni? Galopem, czy spacerkiem?

Bardzo ciekawa jestem :), bo to, jak moje dni upływają, to wiecie.
Ale - kiedy pracowałam - dzień rozpoczynał się zawsze od wspólnego śniadania z MM i Młodą.
Odwoziłam Młodą do przedszkola, MM po pracy odbierał, bo ja z reguły wracałam z drugiego końca województwa do domu. Jeździłam po całym regionie, czasem "zahaczyłam" o Częstochowę (świetne buty kupowałam tam, pamiętam), czasem pod Warszawą szukałam klientów. Lubiłam swoją pracę, choć bywała niestety ona niewdzięczna.
Poznałam mnóstwo ludzi, fajnych i nie :), więc gdy dziennie zrobiłam 200-300 km, przegadałam całe dnie, wypijając kilka kaw tu i tam ;)...po powrocie do domu nie wiedziałam, gdzie ręce włożyć.
Po drodze przecież jeszcze jakieś szybkie zakupy, wiszenie na telefonie, załatwianie większość spraw online.
Weekendy dla nas, Rodziny, jakieś imprezy, wtedy bardzo głośno się śmiałam :).

Dzisiaj wszystko "przekręcone" o 180 stopni.
Ciszej mówię, uśmiecham się szeptem, kanapa nie służy do siedzenia, tylko leżenia, normalnie cała jest moja!
Czasem łza spłynie z tęsknotą za "tamtym życiem", ale pokornie starałam się przyjąć nową rzeczywistość po pierwszych przerzutach.
Dziś, jak wiecie, poukładałam w kilku szufladkach w głowie różne rzeczy.
Mówią mi bliscy, że jestem dzielna, bo potrafię jeszcze płakać, a potem...potem jest Wieczność, w której się spotkamy.

To co? Umilicie mi czas dzieląc się swoimi rozkładami dni?
Sami zobaczycie, jak wiele człowiek jest w stanie rzeczy zrobić.
Znajdźcie Czas dla Siebie przy okazji. Cokolwiek robicie.
Pamiętajcie, że kto kocha i szanuje Siebie - kocha również Swoich Bliskich, szanuje znajomych (koniecznie tych z dobrą energią!).

Ściskam Was.
Jutro kolejna czapka na głowę i z telefonem w ręce - tankowanie chemii do pełna :)

<3



niedziela, 30 listopada 2014

438. nowa, stara ja...








Spędziłam dwa tygodnie na rozmyślaniu nad resztą swojego życia.
Nie chcę Was zanudzić, ale przebyłam dosyć ciernistą drogę i bardzo dużo rzeczy się w mojej głowie poukładało, mam nadzieję, że na swoim miejscu.
Musiałam w samotności przeanalizować kilka faktów z mojego życia.
Zmierzyłam się ze swoją największą, choć dla niektórych banalną, traumą.
Nie było przed tym ucieczki, choć do końca jak głupia żywiłam nadzieję.
Łyso mi, łyso. Włosy wypadły, choćbym nie wiem jak rozpaczliwie chciała je zachować...nie udało się.
Były one moją "zasłoną" na oddziale chemioterapii.
Egoistycznie, czułam się "zdrowsza" od innych chorych, patrzących na mnie z zawiścią. Tak, tak.
Nienawiść bywa na onkologii podszyta szeptaniem z "troską" na ucho tak, bym słyszała.
Nieważne.
W ciągu tygodnia musiałam podjąć jakieś kroki, włosy wy-chodziły za mną, jak z zepsutej lalki, szmacianki. Obcięłam włosy na "kryminalistkę", one ciągle wypadają, tyle, że są w tym dystansie krótsze.

Nie interesują mnie stwierdzenia, że włosy są nieważne.
To nie Ty patrzysz w lustro i widzisz ślady dawnej kobiety: włosy ścięte na jeża, brak piersi, ślady po radioterapii, cera zszarzała, siniaki na rękach od kroplówek, worki pod oczami i wieczne zmęczenie.
Jak długo można patrzeć na coś takiego? Chcielibyście siebie oglądać w takim stanie codziennie?

*

Zaczęłam mocniej wierzyć.
Zmieniono mi oddział podawania chemii chyba w ostatniej chwili, gdzie uzyskałam wreszcie spokój od tamtego piekła na 4 piętrze.
Ten spokój Kliniki Chemioterapii działa na mnie jak balsam na duszę, nie boję się niczego i...paradoksalnie wchodząc w czapce w czwartek na oddział - poczułam się silniejsza.
Tak jakby decyzja o zmianie "fryzury" umocniła mnie i potwierdziła, że to ma jeszcze jakiś sens.
Że może guzy w wątrobie zatrzymają się, wyhamują, znikną?

Jeszcze mocniej się modlę. Proszę Boga o więcej czasu, każdy dzień, tydzień, miesiąc ma wielkie znaczenie.
Jednak wiem, że On może się tylko uśmiechać. Bo tylko On wie, co będzie dalej.
Ale wierzę bardziej!

Dużo dały mi rozmowy z MM, Teściową.
W pełni akceptują wszelkie moje nieporadne wysiłki w codziennym życiu, zmiany w wyglądzie, w zachowaniu.
Zachowują się, jak gdyby nigdy nic.
Ale ja wiem, ile ich to kosztuje.
Jak rozmawiać z histeryczką?
Jak uspokoić, ukoić rozpacz?
Przytulić, tulić, głaskać, rozmawiać, być.
I posiadać ocean cierpliwości...

To Oni są przy mnie, gdy dostaję wysokiej gorączki, to Oni podają mi wszystko, co chcę, na co mam ochotę, nie zamykają mnie w pokoju, każąc spać. Mogę uczestniczyć w normalnym, domowym, nieco wywróconym życiu rodzinnym.
To Oni są dla mnie najważniejsi.
To dla nich pozwoliłam się oszpecić, bo to jedyna droga, którą mogę iść.
A chcę iść.
Nie szarpać się, nie ciągnąć na siłę, iść spokojnym, ale pewnym i godnym krokiem.

Mniej się boję. Wyciszyłam się.
Dziękuję Wam za maile. Znowu dajecie mi znać, że to, co robię ma sens.
Dopóki będę mogła, będę.

*

Szukam dla siebie optymalnych rozwiązań dot. wyglądu twarzy. Skoro nie mam włosów, to chyba czas sięgnąć po eye-liner i kredkę do oczu. Trochę pudru, krzywy uśmiech, czapka na głowę i... Lola pod łokieć.
Taka niby-atrakcyjna, niby-zdrowa Ksena.

Macham łapką do Was i życzę ukojenia w te ciemne, ponure wieczory!



środa, 26 listopada 2014

437. nihil


"Dobrze jest pobyć sam na sam z sobą przynajmniej raz na jakiś czas."
~ Wiesław Myśliwski "Ostatnie rozdanie"

Z dnia na dzień.
Z boku na bok.
Z nogi na nogę.

*



Dobra Fotografia FB

*

Wrócę.
Muszę litery ubrać w słowa, a i niektóre rzeczy po imieniu nazwać.




środa, 19 listopada 2014

436. szykowanie


Posprzątane.
Pranie poskładane.
Kwiatki podlane.
Krew zbadana.
Termos puka w drzwi szafki.
Ubranie wypada z szafy.
Perfumy prychają zza wazonu.

*

Bardzo, bardzo lubię być samodzielna, nawet jeśli mam to okupić leżeniem w łóżku.
Udało mi się zrobić obiad i w podskokach podać Moim Swoim.
Lekkim krokiem kierowałam odkurzaczem, a z mopem mogłabym zatańczyć.
Jestem z siebie zadowolona i z czystym sumieniem zasypiam jak dziecko.

Chcę jak najwięcej "odciążyć" Moich.
Choć w czyichś oczach byłoby to mało albo nic, dla mnie jest niczym zdobycie najwyższych szczytów.
Zakres zajęć dla mnie niestety maleje.
Powoli, ale zdecydowanie jest mi odbierana niezależność i wolność.
Dedykuję ci sraku tą zbyt ładną jak dla ciebie piosenkę:




*

Wracam na oddział chemioterapii, tydzień szybko minął.
Może czas w szpitalu minie równie szybko?
Patrzę na moje wyniki krwi i mam wątpliwości, czy przypadkiem nie wrócę do domu na drugie śniadanie :D

Wolałabym jednak tam zostać i znowu zaatakować sraka w wątrobie.
Jak wojna, to wojna!

<3


Czekacie w kolejce na badanie? (klik)





poniedziałek, 17 listopada 2014

435. szklanka


Wstawanie z łóżka, kanapy po chemioterapii jest bardzo męczące.
Nie mogę wstać szybko, nie lubię wstawać, kiedy dopiero co się położyłam, bo o czymś zapomniałam.
Ale jak się ma pod ręką Rodzinę - zawsze czyjaś dłoń coś poda, podłoży, przyniesie, odbierze, otworzy, zamknie, podniesie, odłoży; idąc dalej tym tropem dojdziemy do remontu.

To wielki Dar mieć Kogoś, kto Ci poda przysłowiową "szklankę wody".
Nie docenia się tego, kiedy się żyje pełnią życia, garściami pcha się je do ust.
Liczy się pieniądze, nie licząc się z uczuciami innych; jest się niezależnym, korzystającym z dobrodziejstw cywilizacji konsumentem bez odruchów empatii, bo kto by sobie głowę zaprzątał trudnymi słowami.

Zawsze można przecież tą "szklankę" kupić.
Tylko czy uczucia są przeliczalne na pieniądze?

*

Nie wiem, czy zasłużyłam na taką opiekę.
Jestem trudnym pacjentem, a jeszcze trudniejszym człowiekiem.
Ale wierzę mocno w to, że moje "inwestycje" w bezwarunkową miłość kiedyś - dzisiaj odbieram z procentem.
Możecie się domyślić, jaka to ulga dla chorującego, kiedy wie, że nikt nie jest przy nim z obowiązku.
Straciłam matkę, ale zyskałam Teściową.
Nie miałam nad sobą opieki ojca - mam MM. (10 w 1)
Nikt nie dał mi tyle miłości, co moje dziecko - Młoda.

Życzę i Wam tej dłoni ze "szklanką wody".

<3


środa, 12 listopada 2014

434. toxic


Znacie tą wersję?



*

Żeby mi się chciało, tak, jak mi się nie chce
jechać na chemię...
Żeby tak można było poudawać, że ten termosik i kanapka to na piknik (ta, w listopadzie :D),
a książka to dla rozrywki w pociągu
do Życia.

Właśnie, mój pociąg do Życia ostatnio stanął w polu i nadaje przez nos: sorry, ale taki masz klimat, mała.
Trochę on toksyczny, ale chwilowo nie mam wyboru.
Trochę on despotyczny, ale muszę słuchać głosu rozsądku.
Trochę on wymagający, ale wytrwać chcę w grzeczności.
Zawsze miałam pociąg do trudnych klimatów :D.

Także poproszę Was, moich Pasażerów :) o wiadra MOCy w ciągu NOCy :).
Odezwę się, jak powrócę z podróży o jeden uśmiech.
<3



wtorek, 11 listopada 2014

433. hameryka





Bardzo lubię jej głos, wbrew temu, co się o niej pisze i mówi. Nawet, jeśli jest amerykańskim tworem internetu!

*

Kurczę, a myślałam, że dzisiaj Niedziela...
Jestem chodząca, nie ćpam od tygodnia, lekko się męczę i jeszcze szybciej kładę :D.
(Nie rozumiem hipochondryków.
Takich leżących i stękających. Przecież to takie męczące...i to skupianie uwagi na sobie - obleśne!
Znam jedną taką, obawiam się, że przeżyje jeszcze mnie...)

*

Marzę...każdemu wolno, nie każdemu dane jest spełniać w rzeczywistości swoje różne pragnienia, potrzeby, wymagania, pasje, namiętności i nałogi.
Do czego piję?
Do swoich zablokowanych, najprostszych w świecie przyjemności. Ameryki nie odkryłam :)
Kiedyś wspomniałam o tym, żeby wsiąść w samochód i jechać przed siebie,  do najbliższego baru.
Ale tu nie Ameryka, nie dojadę, tam gdzie bym chciała  :).
Pozostaje mi o niej czytać, oglądać filmy, słuchać muzyki, ale nie tej, teraz wyzwolonej Ameryki.
Tamtej, dawnej, o której przypominają ruiny historii, muzyki, innej mentalności ludzi.
Wracam.
Polska. Mieszkam w Polsce. O trudnej historii, gorzkiej dumie, czasie honoru, który nie istnieje już.
Jeszcze nie zdążyłam otworzyć strony, a już widzę, że kilkanaście osób zatrzymano.
Taka Polska. Tak się świętuje rocznicę niepodległości.
Boję się wyjrzeć na ulicę zobaczyć, czy tylko my wywiesiliśmy flagę?





piątek, 7 listopada 2014

432. przyszło nowe



Czuję się winna.
Przychodzicie, jedni z troski, drudzy z ciekawości, trzeci z przyzwyczajenia.
A tu wieści brak.
A ich brak wcale nie oznacza, że jest dobrze. (kto w to wierzy?)

Chemia działa. Czuję ją każdym porem skóry.
Na języku, który zawiązuję w supeł do odwołania.
We włosach, które plączą się na poduszce w nieładzie.
- Panie Doktorze - pytam - a włosy, tak z ciekawości, wypadną?
- Możliwe, że wypadną.
- To nie wypadną - podnoszę głowę do góry.
Lekarz chrząka.

Mam nowa chemię, mocniejszą, ale czy lepsiejszą?
Zmieniłam oddział na ludzki, gdzie pielęgniarki mają czas, żeby przykryć mnie, kiedy zasnę na siedząco.
Mogę spać spokojnie, pompa pilnuje mojej chemii.


Wyszłam wyspana z oddziału.

*

Droga do domu za każdym razem zmienia krajobraz.
Liście co tydzień swoją paletą barw i spadaniem nieuchronnie przypominają, że za chwilę będą święta w marketach i tv.
Pierwszą świąteczną reklamę widziałam.
Mikołaje już są.
Nic, tylko do świąt się szykować czas...

:D
Ściskam Was i wracam ...spać! 




piątek, 31 października 2014

431. na okoliczność dnia zaduszek





Ona mnie zmusiła do napisania tego posta.
Powiedziała, że skoro mówię A, to trzeba i B powiedzieć.
Będzie mi lżej, gdy zrzucę balast z ramion, a i Wy może coś z tego zapamiętacie.

Miałam koszmarny tydzień.
Pełen szarpaniny, badań, konsultacji, płaczu, smutku i tęsknoty.
Tęsknię za wolnością. Od sraka.
Zdominował moje życie, niczym złodziej, wkradając się w mój organizm bez zaproszenia.
Kradnie mój czas, radość, szczęście, zdrowie, uśmiech z twarzy Moich Swoich.
Patrzą na mnie milczącą, ze zmarszczonym czołem (oznaka myślenia), gadającą do siebie, płaczącą pod prysznicem, tak jakby miał on by zmyć ze mnie chorobę.
Nie mogę przy Nich płakać, gdyż czuję jeszcze większą rozpacz.
Oto otworzyły się moje oczy i zobaczyłam, jak daleka jest teoria od praktyki.
Łatwo powiedzieć: maszeruj albo giń, nie poddawaj się, podniesiesz się.
Jesteś dzielnym wojownikiem.
Nie, nie jestem.
Jestem małą, przerażoną kulką, która chowa się pod Kocem, w nadziei, że nikt mnie tam nie znajdzie.

Srak postępuje.
Chce mi zeżreć wątrobę, bo mu ciągle mało.
Mało mu mojego bólu, którym w zasadzie codziennie daje mi znaki, że jest, pamięta, że kosteczki takie pyszne są. Gdyby nie leki, którymi jestem obstawiona na każdą okoliczność - umarłabym z bólu.
A tego bólu nie da się do niczego przyrównać.

We wtorek jadę na chemię. Mocniejszą, w innym miejscu kopernika, pod opieką innego lekarza.

*

Wołam Młodą do siebie na kanapę. Nie cierpi leżeć w dzień (od małego tak ma), no, ale dobra, dla mnie robi wyjątek. Leżymy przytulone, szepcemy o kobiecych sprawach. Wplatam w tą rozmowę wątek o chemii, o tym, że powoli umieram, że martwię się o Nią.
Ona patrzy na mnie tymi moimi oczami zza okularów i mówi:
Nie przejmuj się mną, ja sobie poradzę, o Tatę trzeba się martwić.
Zatkało mnie.
Mama, Tata bez Ciebie to jak dziecko się zachowuje - odezwała się ta, dorosła.
Czeka nas dużo rozmów jeszcze.
Oby.

*

W mojej głowie trwa intensywna burza mózgu.
Zdałam sobie sprawę, w którą stronę zmierzam.
Przeraża mnie ten prosty kierunek, bez nakazu np. skrętu w prawo. Nie ma.
Do tego przeszkody są na tej drodze.
A najgorsze jest to, że muszę iść po niej sama.
Nikt tego za mnie nie zrobi.
Przeraża mnie myśl o pozostawieniu mojego domu, w który włożyłam tyle serca, w którym stworzyliśmy dobrą Rodzinę.
Kiedyś ten dom żył pełnią życia.
Dzisiaj obumiera, jak ja.
Myśl o tym, że zostawię Moich Ukochanych - jest okrutna i uważam po cichu, że niesprawiedliwa.
Kto będzie wiedział, jak Im "dogodzić", rozśmieszyć, pocieszyć, ukołysać, pogłaskać, pomóc, znam Ich "od podszewki" i wiem, co chcą, zanim to powiedzą na głos.

Dlatego nie pozwalajcie chorym za długo milczeć.
Niech wplotą swój ból w rozmowę.
Pozwólcie na łzy, one oczyszczają.
Potem wszystko widać w jaśniejszych barwach.
Coś o tym wiem.


Ściskam zaduszkowo.

Wasza Ksena <3


środa, 29 października 2014

430. bez tytułu



http://blogkarioki.blogspot.com/2014/10/1903-oczy-szeroko-otwarte.html?spref=fb


Chorzy na cokolwiek - wyjątkowo proszę o przeczytanie ze zrozumieniem.


*

Poza tym nie mam nic do powiedzenia.

Ściskam Was <3





niedziela, 26 października 2014

429. Niedzielne wyznania.


Odwołuję pyskowanie do Loli.
Muszę wyznać Loli miłość :).
Jest niezbędna. Jest obłędna. Jest elegancka, czarna, prowadzi mnie z tym swoim niezachwianym i pewnym krokiem.
Powoduje, że na pasach mogę przejść szybciej, niż bez Niej, bo auta się zatrzymują i czekają, aż przejdziemy, jakie to miłe uczucie...
Pomaga mi stać w kolejkach, czasem pomaga dojść do celu bez kolejki :).

Loleczko kochana, wybacz, nie doceniłam Twoich możliwości, sypię popiół na łeb.
Wiem, że wybaczysz, bo jesteś do mnie przywiązana i lubisz jeździć ze mną samochodem, choć czasami się rozpychasz, zwłaszcza, gdy jedziemy czyimś autem, ale Ty chyba lubisz być na pierwszym planie.
Bądź.
Jesteś mi niezbędna :).

*

Mam wyczesany kalendarz na ścianie głównego pokoju.
Ze zdjęciem Młodej :).
Był wart każdych pieniędzy.
Nad każdym miesiącem będzie uśmiechała się moja córka.
Do końca 2015 roku.
Muszę dotrwać!

A tymczasem: mój ulubiony dzień tygodnia.
Celebrujmy go i szanujmy.
Zbieram MOCe, wiecie po co.
Każde wiaderko na wagę złota.

Ściskam Was <3


środa, 22 października 2014

428. Koc




Moja ulubiona :)


*

Dni zlewają się ze sobą, niczym mżawka przechodząca w deszcz i spływają po szybach, tak jak po mnie spływają wszelkie niusy i informacje.
Chowam się pod Kocem, jest moim przyjacielem.
Milczy, gdy łkam, przeklinam świat, bo coś mnie boli.
Przytula mnie i pozwala zasnąć.
Budzę się spokojniejsza, odnowiona, gotowa na powrót Moich Swoich do domu.
Oni to wiedzą.
Całują w czółko, sprawdzając, czy aby nie mam gorączki, głaszczą  po policzkach, siadają obok mnie i opowiadają, co dzisiaj się działo.
Lubię słuchać, nauczyłam się tego dawno.

*

Mam papier na to, że jestem osobą niepełnosprawną ze stopniem znacznym.
I niezdolna do samodzielnej egzystencji :D.
W dzisiejszym świecie trzeba mieć na wszystko papier, a gdy zobaczyłam, jaką drogę pokonują te tony papierków, żeby dostać kartę parkingową...szkoda mi tych drzew przerabianych na bezużyteczne i nielogiczne etapy papierologii. Mam taką grubą teczkę, że miałam ochotę ją wywieść do lasu z powrotem :D, może by jakieś drzewo wyrosło?
Z ulgą wróciłam pod Koc. Czekał na mnie, grzał miejscówkę na kanapie, więc uległam :D.
Tam spędzę następne zimne i deszczowe dni.
Możecie mi pozazdrościć :).

Zaprosiłam pelargonie do domu, idą przymrozki.
Strasznie się rozpychają na tych parapetach :D.

Ściskam i macham łapką spod...Koca!




niedziela, 19 października 2014

427. ulałomisię...



Wiem, przykurzyło się trochę na blogasiu, ale tyle Wartowniczek...dbało o porządek przy porannej kawie.
Dziękuję! <3
Za codzienną obecność, za @, smsy, choć wszyscy wiedzą, że śpię dniami i nocami, to i tak piszą.(przespałam cały tydzień! :D)
Cudowne to jest!

*

Mam pewien sekret myślowy, który uczepił się mnie od czasu śmierci Ani Przybylskiej.
Nawałnica artykułów, jaka przeleciała przez internet, podrzynała mi gardło.
Czemuż?
Dusiły mnie wywiady z innymi "chorymi", bo to były osoby, które są w remisji, żyją i nie mają przerzutów.
(Nie chcę obrazić moich chorych znajomych, ale muszę to z siebie wyrzucić.)
Fajnie się gada o czerpaniu z życia, o szaleństwach, na które nie wszyscy mogą sobie pozwolić, organizuje się biegi, imprezy, a do tego najlepiej, jak mieszka się w Warszawie; chorzy są celebrytami, którzy opowiadają te same żenujące historie, przez które sama przeszłam i nikt mi nie musi tego opisywać. Model wszędzie jest ten sam. Tego się nie przeskoczy.
No i opowiadają, jak to obcinanie włosów było takie traumatyczne, że do tej pory mają gęsią skórkę. Część kobiet mówi, że fajnie, bo pokochały siebie w nowej fryzurze.
Ja nie. Nie pogodziłam się z tym, ale kogo to obchodzi?

Na zdjęciach pięknie ubrane kobiety, skaczące z radości po drugiej chemii, podróże po świecie, no tylko pozazdrościć. High life. Bierze się garściami i epatuje "szczęściem pisząc bloga". Dają chorym optymizm, nadzieję, przekonują, że warto spełniać marzenia. Dobrze.
Przyjedźmy choćby do mojego miasteczka, że o wschodzie Polski nie wspomnę:

Wiecie, jak tu i tam się choruje? Jeździ się na chemię, w międzyczasie jest robota, bo gospodarka, bo dzieci pięcioro, mąż alkoholik, czasem uderzy, bo nie chce takiej głupiej i chorej żony. (historia opisana w pewnej grupie, nazwy Wam nie podam).
Potem przerzuty.
No i co? Czy takie kobiety wyżej opisane wyjadą na wycieczkę marzeń?
Będą robiły zdrowe obiadki, jadły truskawki z lidla i popijały soczkiem ze świeżej marcheweczki, którą musi sama sobie zrobić, bo kto? Nie ma 1500 znajomych na fb, bo nawet może nie wiedzieć, co to, może nawet nie wiedzieć, gdzie szukać pomocy, gdy boli. Sąsiedzi i mąż tylko czekają, kiedy ona umrze.

A w moim miasteczku: jesteś w trakcie remisji - wracasz do pracy. Myślicie, że ktoś te chore kobiety oszczędza? Noł łej, wróciłaś, tzn, że jesteś zdrowa, więc zapierd...j jak reszta bez taryfy ulgowej za te 1500 zł/miesięcznie i ciesz się, że masz robotę. W dodatku koleżanki pracowały rok za Ciebie, więc zapierd...j podwójnie. Boli Cię kręgosłup? A kogo nie boli?

Ja mam szczęście i cieszę się nim codziennie. Żyję i tak jak pączuś w masełku, bo mam normalnego Męża i kochającą Młodą i Teściową, która robi za mnie wiele rzeczy. Drobnych, wydawałoby się, a jakże komplikujących mi życie. Nie jestem celebrytką i nigdy nie będę. Piszę sobie blogasia po swojemu i cieszę się, że mogę komuś pomóc, a nie dostawać @ z peanami pochwalnymi, jaka jestem śliczna i pełna optymizmu :D.

Wybaczcie, ale optymizm z czasem ulatuje i pojawia się lęk, czy zdążę z tym, czy z tamtym.
Cieszą mnie Wasze @, w których toczymy cudowne rozmowy.
Cieszy mnie, że mimo polegiwania, mam wokół siebie Kochającą Rodzinę, która robi, co może, żebym była szczęśliwa. I cieszy mnie, kiedy osoba, której nie znam, pisze do mnie, że dzięki temu blogasiowi, wiedziała, jak rozmawiać z tatą umierającym na raka płuc.
Takie "drobiazgi".
Cieszą mnie Wasze słowa otuchy, kiedy jadę na chemię, a jadę jutro spróbować, czy mi się uda ją dostać.
Fajnie jest siedzieć na korytarzu, czekając na wyniki, odczytywać i odkrywać Waszą MOC.
I jestem anonimowa.
I to mnie cieszy. Ukrywam się za pomarańczową Chustką.
I cieszę się, że Was znam, niektórych osobiście.
I ściskam!!!

<3




niedziela, 12 października 2014

426. troll



Doczekałam się swojego osobistego trolla.
Czuję się wyróżniona, ale takie są fakty.
A nadzieja, że się odczepi, jest jak to, że wyzdrowieję.

Tu ci trollu odpowiem na twoje nietrzeźwe pisanie po nocach:
"Upubliczniając swoje umieranie – dałaś automatycznie prawo do wypowiedzi na ten temat. Nie dziw się zatem, że na świecie istnieją ludzie, którzy się wypowiadają w swój unikalny sposób."

Że:
upubliczniam nie dla takich psychopatów, jak ty. Pisałam ci o szacunku, ale ty nie rozumiesz, że mogę komuś pomóc, zrozumieć, dotknąć ważnych rzeczy.
Napisałam, że nie życzę sobie twoich ubłoconych buciorów, wypisywania bredni i braku empatii.
Choć mogę ci współczuć twojej frustracji, to w zasadzie gówno mnie to obchodzi.
Nie pisz do mnie, przestań pić i bełkotać w brudnych majtkach, o których sama piszesz.

*

Idę jutro zbadać swoją krew.
Mam nadzieję, że nie ukrywa tam się jakiś troll.
Wystarczy już tych niespodzianek :-).

Dziś mój ulubiony dzień, który zwykle za szybko się kończy.
Dlatego szybko kończę upublicznianie swojego umierania, bo rosół mi ostygnie.
Żeby było bardziej dramatycznie, powiem Wam na ucho, że ciągle boli mnie biodro i jestem na tylu lekach, że prawie na haju jestem.
A kto choremu zabroni?

<3

piątek, 10 października 2014

425. niekończąca się opowieść...



Powoli wywlekam z siebie wirusy.
Ta walka jednak mnie osłabiła.
Nie jestem w stanie się rozdwoić i walczyć na dwóch frontach.
(Nie wyobrażam sobie takiej męczarni przy umieraniu!)
Gorączka wieczorna powoli zanikła, ale nade mną ciągle "czuwa" ból.
Nadszedł kolejny moment na zwiększenie dawki fentanylu w plastrach.
I do tego leki na nie-do-opisania ból mięśni i kości moich dwóch udek.
Na szczęście, jestem pod dobrą opieką Poradni Leczenia Bólu.

O bólu nowotworowym ostatnio zrobiło się głośno.
Odsłoniły się zasłony cierpienia ludzi chorych i ich rodzin.
(Pisałam o tym kilka notek w dół)

Dużo ludzi jest zaskoczonych, zdezorientowanych, może rozczarowanych?
No bo jak może boleć, skoro to wątroba, trzustka, czy żołądek?
Albo mnie - jak może boleć, skoro mam plastry?
Ano może.
Czuję na przykład każdą zmianę pogody, zmiany ciśnienia.
Ból jest przebijający, paraliżujący, powodujący chodzenie zgiętym w pół.
Kąpiel w wannie robi się niebezpieczna. (mam pod ręką czuwającego MM).
I ten moment, kiedy lek/leki zaczynają działać - ulga, jakby ktoś mi kamień wyjął z kręgosłupa.
I wtedy chce się żyć podwójnie :-).
I jestem radosną, uśmiechniętą matką i żoną.
I myśli czarne wciskają klawisz "delete" i same uciekają.

*

I ta gonitwa dobrych dni, czuję się, jakbym grała w ruletkę.
Nigdy nie wiem, czy jutro będę mogła zrealizować swoje plany.
Rodzina ze swoimi planami dostosowuje się do mnie.
Żałosne.
"To zależy, jak się będziesz czuła" - słyszę to prawie codziennie.
Niedobrze mi, bo nie lubię uwagi skupionej na mnie.
Nigdy nie chciałam, nie miałam ambicji być w centrum zainteresowania.
Nie mam "parcia na szkło", nie miałam i nie będę mieć.
Jestem "celebrytką i bohaterem" we własnym domu.
Chcę delektować się każdą piękną, ulotną chwilę spędzoną z Moimi Swoimi.
Mamy takie chwile. Dużo, coraz więcej ich!
Karmimy się później wspomnieniami, kiedy jest źle.
"A pamiętasz?"
Pamiętam.
Dopóki będę żyła, będę pamiętała.
Potem to Oni będą pamiętać.

*

MM przysłał mi hymn zespołu piłkarskiego Liverpool, może znacie?

Kiedy kroczysz poprzez burzę,
Miej głowę wysoko podniesioną,
I nie bój się burzy.
Gdy burza zmierza ku końcowi,
Pojawia się złote niebo,
I słodka, srebrna pieśń skowronka.
Krocz poprzez wiatr, krocz poprzez deszcz,
I nawet jeśli twoje marzenia zostaną odrzucone i rozwiane...
Krocz, krocz dalej z nadzieją w sercu,
A nigdy nie będziesz szedł sam... Nigdy nie będziesz szedł sam.
Krocz, krocz dalej z nadzieją w sercu,
A nigdy nie będziesz szedł sam...
Nigdy nie będziesz szedł sam.

Ściskam Was! 

wtorek, 7 października 2014

424. srakowi na opak!


Numer posta można nawet od tyłu przeczytać :-)

*


(od Junkie skradłam - cudne!) 

Kochani...
Zaniemogłam. Zagorączkowałam. Zakaszlałam. Zaprychałam.
Ktoś mi "sprzedał wirusa". 
W niedzielę po cudownym obiedzie zaczęłam odpadać z gry.
Oskrzela. Chemia odwołana do odwołania.
Ale już ... biorę antybiotyk, grzecznie leżę (pff, żadna mi nowość) i śpię, kręcę się po necie, łażę po blogach, tu kręcę głową, tam krzyknę brzydkie słowo, tu i ówdzie zagwiżdżę.
Bardzo mnie FB(I) wkurzył. Tu leciały epitety w stronę ekranu! (byłam chwilowo sama w domu).
Inwigilacja straszna!
Czasem chciałabym się wypisać, ale to nie jest takie proste.

*

Chciałam krótko prosić o jakieś expresowe wyzdrowienie.
Spieszę się, gdyż pociąg z chemią mi ucieka z gwizdem i gestem "Kozakiewicza".
Niedługo go nie dogonię i ... helołł, wypadnę z trasy...

Terminu chemii nie znam, gdyż wszystko zależy od wyleczenia. Się.

*

Czuję się lepiej, chyba Wasze czary mają wyjątkowe przyspieszenie.
Ale, żeby nie zapeszać, poleżę grzecznie, a w międzyczasie buraki w garze się gotują.
To będzie buraczany tydzień :-).

Wznośmy toasty (ja burakiem) za życie, nadzieję, wiarę i Miłość!
Pamiętajmy o zmarłych.
Dopóki o nich myślimy, żyją w naszych sercach.
Często rozmawiam z Chustką.
Ale o tym... kiedy indziej.

Bardzo chcę wrócić na swoje tory i wskoczyć do swojego pociągu.
Na opak srakowi!
Powrócę, obiecuję!

<3





sobota, 4 października 2014

423. patologiczna senność.



Moje spanie osiąga szczyty bezczelności.
Czwartek - był moim seryjnym spaniem w dzień.
Po mini zakupach położyłam się na "chwilę" odpocząć.
Nie pamiętam rozmowy przez telefon z MM o 12.
Wymyśliłam sobie, że Młoda wychodzi ze szkoły o 13.30, więc mam jeszcze "chwilę" na spanie.
Ach, nastawiłam sobie nawet budzik na 13.!
Budził i mnie i budził w nieskończoność...
Patrzę na telefon - a tam sygnał od Młodej, że wraca. 12.35.
(zapomniałam, że w czwartki wychodzi ze szkoły o tej 12.30.)
Jak się zerwałam, szukam dziecka mego w domu - nie ma.
Patrzę nieprzytomnie na drzwi - klucz w drzwiach, jestem zamknięta, nikt nie wejdzie.
Poszła do Teściowej.
Lecę, obijam się o drzwi. Przecież to ja dziś obiad robię znowu! :-)

Obiad uratowany, brzuchy napełnione.
Poczułam znaną mi senność.
Ledwie odnotowałam, że Młoda wychodzi do koleżanki. (ok.15).
Głowa do poduszki.
Bach!
Telefon. MM wraca. 16.20.
Ziemniaki w czarnej dupie. Stoją i czekają na ugotowanie.
To i MM poczekał pół godz. na obiad.

Zła byłam na siebie. Moi Swoi się śmiali ze mnie, że jestem patologiczną narkoleptyczką.
(to moje słowa, ale naprawdę przechodzę sama siebie).
Leki tak działają na mnie nasennie, zmiany ciśnienia i pogoda - zmieniająca swoje oblicze na co dzień.

Wczoraj też było nie lepiej.
Zasnęłam przed laptopem. Film oglądałam. Obudziłam się po godzinie zdezorientowana.
Laptop na stoliku przede mną, czarny ekran patrzył na mnie z politowaniem.
Nie zaspałam na obiad, ale niewiele brakowało.

*

Kupiłam spray do gardła na moje nieszczęsne chrapanie.
Nazywa się : "Nie chrap!" :-D.
Na razie pomaga, ciszej pochrapuję i MM nawet nie musiał mnie szarpać, jak co noc, czego w ogóle nie pamiętałam. I jeszcze dialogi z Nim prowadziłam :-D, których też nie pamiętam!

Weekend. Wyzwanie. Będę spać czy nie będę spać?
Oto jest pytanie!
:-D

A oto mój hit, zapodajcie głośno, żebym nie zasnęła  ;-)




<3


środa, 1 października 2014

422. ból sie leczy!



Ruszyła kampania Fundacji Chustka "ból się leczy"
Proszę, udostępniajcie dalej, im więcej osób się dowie, tym większa szansa na uświadomienie chorych ludzi, którzy skręcają się z bólu.
Ból odbiera człowieczeństwo, kaleczy duszę i ciało. Skazuje na życie tylko i wyłącznie z myśleniem, jak to zrobić, żeby nie bolało...
Pozwólmy ludziom chorym na podniesienie komfortu życia w chorobie.
Reagujmy, gdy ktoś wyje z bólu, bo "lekarz" przepisał apap.
Nie pozwólmy skazywać na śmierć szybciej, niż jest potrzeba.

http://www.fundacjachustka.pl/bolsieleczy


*

Jestem osłoniona tarczą przeciwbólową. Znam ból nowotworowy, gdyż potrafi przebić się nieraz.
Gdyby nie moja opieka Poradni Leczenia Bólu, prawdopodobnie umarłabym z bólu.
Jeżeli odczuwacie ból głowy, bo zmienia się np pogoda, jak teraz, to ja jako człowiek chory - odczuwam ból dwa razy bardziej. Jest to bardzo nieprzyjemne uczucie.
Jestem osłoniona plastrami Matrifen.
Do tego różnego rodzaju "wspomagacze" w postaci tabletek przeciwbólowych i antydepresantów o działaniu również anty-bólowym.

*

A propos - mimo codziennego bólu głowy i skaczącego ciśnienia dzisiaj robię obiad ja!
Jestem zadowolona, że wreszcie dopuszczono mnie do garów :-) .
Nie wiedziałam, że takie to ważne może być.
No, ale cóż, wyrywam każdą chwilę, by żyć "normalnie".
Nawet z Lolą. Coraz lepiej się rozumiemy, chociaż wczoraj zaklinowała mi się pod siedzeniem i nie chciała wyjść z auta! Z powodu naszej Loli, powstrzymam się od powtórki epitetów, jakimi ją obrzuciłam :-).


Także, ten, tego - czas na obiad za godzinkę :-)
Ściskam Was mocno!

<3



niedziela, 28 września 2014

421. gwałt



Wiem, powieje nekrofilią...;-), ale po prostu gwałcę od kilku tygodni przecudowne, intrygujące i niepowtarzalne wiersze.
Osoby nietuzinkowej, wrażliwej, a jednocześnie zbuntowanej i nieprzewidywalnej. Do tego nieuleczalnie chorej, jak ja i kilka innych osób chorych na przewlekłe choroby.
Nie mogę się do Niej przymierzyć, bo nie mam (z) czym.
Jednakże tonę w Jej poezji, z przyjemnością się nie wynurzając.
Tyle mogę.

*

lubię tęsknić
wspinać się po poręczy dźwięku i koloru
w usta otwarte chwytać
zapach zmarznięty

lubię moją samotność
zawieszoną wyżej
niż most
rękoma obejmujący niebo

miłość moją 
idącą boso
po śniegu


*

Czuję Jesień, wprowadzającą mnie powoli w stan znużenia i rozjaśniania każdego dnia.
Słońce coraz niżej zagląda do mnie, jeszcze grzeje stopy, gdy drzemię przed południem, ale koc coraz częściej się wokół mnie owija.
Ratunkiem są książki i muzyka.
Cały stos czeka na moją wyobraźnię.
MM sprezentował mi Sapkowskiego Trylogię Husycką, przyjaciółki podrzucają swoje hity, w tym wreszcie mam "Grę Anioła", będę mogła zamknąć dział pt "Cień Wiatru".
Na razie jestem w "Trafnym wyborze" J. K. Rowling. Polecam!
No i słucham płyty N.Sikory "Zanim".
Oraz tkwię w międzyczasie, w innym czasie, a jakże uniwersalnym i ponadczasowym.
Sorry, ale muszę Was nakarmić jeszcze choćby cząstką :

odkąd ptaki odfrunęły z moich słów
i gwiazdy zgasły
nie wiem jak nazwać
strach i śmierć i miłość
przyglądam się dłoniom
bezradnie
oplatają jedna drugą
i moje usta milczą
bezimiennie
wyrasta nade mną niebo
i coraz bliższa
bez imienia
ziemia rozkwita

H. Poświatowska

***


Zakasuję rękawy i biorę się za bary ze swoim organizmem.
Popijając buraka i przełykając kilka tabletek jadę na wlew Osporilu.
Zapomniałam o nim w tym odmęcie terminów podania chemii, zoladexu, wizyt lekarskich, recept, leków.

Młoda śledzi pilnie wpisy w kalendarzu :-D.
Potrafi napisać do mnie, gdy jestem w koperniku, smsa o treści: dostaniesz tą głupią chemię?

Jeszcze 6 wyjazdów.

Nie chcę, ale muszę.

Moje nie-chcenie nie ma tu żadnego znaczenia. To nie jest koncert życzeń. A ja nie jestem dzieckiem, niestety.

Ale ten tydzień odpoczywam! Mam do odrobienia zaległości, niektóre załatwię na leżąco z kanapy :-).


Ściskam Was i zapraszam do Jej świata poezji. 
By zapomnieć na chwilę o obskurnej rzeczywistości.
O złych ludziach, o paradoksach, o niesprawiedliwości.

<3




czwartek, 25 września 2014

420. łapki



Drżę -
(uśpiona urywanym oddechem)
- z zimna.
Gdzieś we wspomnieniach
mam gorące stopy -
(biegając nago po rosie)
- spalam się w otchłani grzechu.

Skończył się sen
o wolności
zaczął się
nasennie (ro)związany
moduł życia zwichrowanego.
Tu nie ma miejsca na
płacz.
Tylko pokorę, choćby
bezradną.

*








Otumaniona wlewem z poniedziałku macham do Was łapką i mówię Wam : dziękuję!
Jestem obolała, zmęczona, blada, "wreszcie" wyglądam na chorą :-D.

Jedyne, co mi pomaga, to łapka MM i Młodej i Teściowej.
Ogarnia mnie wtedy spokój i mogę zażyć snu bezpieczna i utulona.

Przecież kiedyś to minie.
Ośmielę się wtedy odezwać na dłużej.

Do zobaczenia!
<3



piątek, 19 września 2014

419. Lola


Mam nową koleżankę - przedstawiam Państwu Lolę.
Lola jest niewysokim, jednonogim oparciem.
Zastępuje mi ścianę, krawędź mebla, powietrze też, bo nieraz się go chcę chwycić.
Lola jest sztywna, ale można ją regulować wg swojego uznania.
Nie obraża się, kiedy ją odepchnę, bo jest niemową i totalnie jest bez głowy.
Wzbudza często we mnie irytację.
Pcha się do samochodu, na zakupy, ale nie mam za bardzo ochoty zabierać jej wszędzie ze sobą, chciałaby poznać moich znajomych, a ostatnio pcha się do mojej sypialni, żeby stać koło mnie, gdy śpię. Głupia.

Lola jest kulą.
Kule, jak to kule - balast u nogi  :D
Doświadczam niełaski osób ograniczonych ruchowo.
Tu trzeba zwolnić (ja???), zsynchronizować kroki z nią, nauczyć się jej ruchów, nie potykać się, uważać na schodach.

No, ale cóż...przydaje się, serio.
Stanie w kolejce przestało być mordęgą dla mojego biodra i kręgosłupa.
Tylko... ten brak przyzwyczajenia, że ktoś cię za łokieć trzyma...
I nie rozumiem zupełnie, ale to w ogóle, dlaczego ludzie na mnie dziwnie patrzą?
Albo może ja już od tej morfiny w paranoję wpadam?

*

Czuję się lepiej.
Odpoczywałam egoistycznie, samolubnie i ohydnie cały tydzień.
Nic nie robiłam, tylko leżałam, spałam, jadłam, brałam leki i oglądałam kolejne sezony odmóżdżających seriali amerykańskich.
Podniosłam poduszkę nieco wyżej, czasami jeszcze podobno w nocy chrapię.
Raz mi się mocno musiało przydarzyć, bo rano co ja paczę? Ktoś spał na mojej kanapie!
Biedny ten MójMąż...


Całuję Was radośnie z kanapy, ciesząc się, że jeszcze weekend przede mną.
Będę...dalej odpoczywać i nabierać energii na poniedziałkową chemię.




<3




poniedziałek, 15 września 2014

418. cudowna zmiana planu



"To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia."
~Jonathan Carroll

Świat jest dla mnie szaro-szary, kiedy źle się czuję.
Nie widzę bieli, ani czerni.
Nie ma dla mnie sensu cierpienie, chcę umrzeć, wyzwolić się, odlecieć, zamienić się w wampira, nie wiem, po prostu zmienić formę i treść siebie.
Jest tylko jeden warunek - musiałabym mieć przy sobie Moich Swoich.
Cierpienie nie uszlachetnia, cierpienie zabija od środka, dławi, dusi, krzyczy w milczeniu, skręca z bólu mózg, myśli zamienia w zabójstwo duszy. Kolce, które wystają na zewnątrz są tylko milczącą manifestacją krzyku rozpaczy i wołania o pomoc. O przytulenie, o ukojenie, o trzymanie za rękę. Nie potrzeba słów, zapewnień, zaklinania. Wystarczy być.

*

Wykrzyczałam swoje milczenie. Bo:
"Milczenie jest najgłośniejszym krzykiem o pomoc."




*

Chemia odwołana, muszę odpocząć.

Za tydzień będę się martwić.
Teraz i tu - słońce, ciepło, Moi Swoi patrzący z widoczną ulgą na mnie.

Dziękuję, że Jesteście z tymi swoimi odkurzaczami i miotłami :>


<3















piątek, 12 września 2014

417. off, off, off



Robię nowe miejsce na kanapie, bo już się zapada od gości.

Napiszcie, co u Was?
Jesień puka do drzwi? Kto mi nazbiera grzybków?



*

Zaprawdę upraszam się Was o MOC.


<3



niedziela, 7 września 2014

416. podwójne widzenie; 3 wlew, cz.1 NF1 i w ogóle to skarżę się, bo tak!




Jestem na podwójnej sztafecie 4x400 morfiny, więc może jakieś głupie głupoty popiszę?
Czemu na podwójnym gazie jestem?
Znowu chrapię :(, więc wyżej się kładę, skutkiem tego jestem dzisiaj połamana, rozedrgana, nieszczęśliwa, widzę już podwójnie, a boleć kurfa nie chce przestać zasrany kręgosłup lędźwiowy, już mnie nogi bolą od bólu...
Od urodzenia śpię na płasko, a teraz ratuję sen MM, który przecież do pracy musi chodzić, co nie?
Macie jakieś sprawdzone pomysły na za-przestanie chrapania własnemu Mężowi do ucha???
Jestem zdesperowana, biorę wszystko, byle działało!
No i czego to chrapie? Taka fajna dzieucha, a tak jedzie z koksem...:/


*

Obija mi się o oczy zapisane wołami w kalendarzu : 3 wlew NF1, cz.1, - 8.09.14...o jak mnie gorzej od tego...jak mi do jutra nie zejdzie ból, to chyba będę gryźć tętnice wszystkim, którzy staną na mojej drodze ku dożylnemu wlewania gównianego domestosa, chili chemii.

Leżę takam nieszczęśliwa, ocieram ukradkiem łzy, bo to nie czas na płacz...runda przede mną, a ja zepsuta :-[

edit 21.00:
Naprawiłam się, morfina zadziała, teraz mam "kaca na sucho".
Oszaleje kiedyś, obiecuję!

*

Wczoraj był piękny dzień, Teściowa skrzydełka takie zrobiła, że palce lizać, dobrze, że nie odleciała ;), MM włożył w słoiki malinki, mniam, zimą do herbatki, na goferka, ach, sama słodycz :) i grill był. Powąchałam dymku z kiełbaski, zjadłam kawałek i co? I poszłam spać.
I taki ze mnie pożytek. Dzisiaj będę leżeć cały dzień i zbierać MOCe od Was, no bo kto jak nie Wy?

A w Bieszczadach jesień puka nieśmiało do obiektywu cudnych fotografików (znalezione na FB) :




I takie też ładne, co nie?




Wybaczcie moją chwilową niedyspozycję i ściskajcie mnie za łapkę od rana, żebym trafiła do Kopernika na to cholerne 4 piętro, na koniec korytarza i w prawo, na salę ambulatoryjnego podawania cytostatyków.

Po-MOCy <3






środa, 3 września 2014

415. prezent pod choinkę


Ogłoszenie parafialne:




Wiem, że do prezentów gwiazdkowych jeszcze daleko, ale właśnie dzięki temu mamy dużo czasu, żeby zacząć pomagać.
Pomaganie jest piękne. Wy o tym wiecie. Dobro zawsze powraca, a to, co mam dla Was do przedstawienia, sprawia dużo frajdy temu, kto szykuje taki prezent.


"Prezent pod choinkę" to ogólnopolska akcja charytatywna, która prowadzona jest w Polsce od 2001 roku, polega na przygotowywaniu przez dzieci, młodzież i osoby dorosłe prezentów dla dzieci najuboższych, potrzebujących naszego wsparcia za granicą, a od 2013 roku do tych, którzy mieszkają na Ukrainie, Białorusi i w Rumunii.

Prezenty pakowane są do pudełek (o przybliżonych wymiarach 30/20/10 cm czyli takich, jak po butach), a ofiarodawcy mogą zdecydować o tym, dla którego dziecka przygotowują prezent - dla chłopców, bądź dziewczynek w różnych przedziałach wiekowych.  
Paczki z Polski trafią do najuboższych dzieci w Rumunii, na Białorusi i Ukrainie.
Poprzez akcję chcemy: 
- nieść pomoc tym, którzy bardzo jej potrzebują,
- uczyć empatii i wrażliwości,
- pokazać, że nawet mając niewiele, też można coś ofiarować,
- dać sposobność do aktywności charytatywnej.
 

W 13. edycji akcji "Prezent pod choinkę" przygotowano 4023 paczki. 1000 paczek przekazano na Białoruś do dzieci z parafii w Grodnie oraz w pobliskich miejscowościach, również w domach dziecka i w polskiej szkole. 2669 paczek przesłano do Rumunii, do dzieci z Brasov i Cismadie, Tatrang pod Brasov, Purkerecz i Zajzon, Halmagy, Oltszakadat, Sepsiszentgyorgy,  wychowujących się w rodzinach, ale również w domach dziecka oraz do dzieci ze świetlicy środowiskowej Arka Noego i do dzieci – podopiecznych streetworkerów w Lasi.  Na Ukrainę, ze względu na zaostrzone przepisy celne, trafiły pieniądze przekazane na paczki wirtualne (w sumie 354 prezenty).  
Nie możesz sam przygotować paczki? Nie masz czasu? My zrobimy to za Ciebie. Przygotujemy prezent dla nastolatka w wieku 12-15 lat. Twój prezent zawierać będzie: przybory szkolne, słodycze, artykuły higieniczne oraz gadżet  o charakterze chrześcijańskim. Do 9 listopada br. wpłać na nasze konto 60 zł, a w tytule wpłaty napisz: Wirtualna paczka + płeć.

Wartość prezentu to 50 zł, a 10 zł to opłata przeznaczona na pokrycie kosztów organizacji akcji oraz transportu.

Konto:
ING Bank Śląski SA o. Cieszyn 81 1050 1083 1000 0022 8838 0138
Centrum Misji i Ewangelizacji Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP
ul. Misyjna 8, 43-445 Dzięgielów 
Wszystkie szczegóły pod adresem:  KLIK

***

Z ogłoszeń osobistych: ból kręgosłupa to złooo.
Zapanowałam nad nim, ale przez morfinę śpię dłuuugoooo i gdzie się da :-]
Nierówna walka, ale szala jest po mojej stronie.

*

Młoda jest samodzielna i zadowolona.
Ja jestem beznadziejnym przypadkiem matki - kwoki.
Nawet nie pytajcie, bo na głupotę leku nie ma :-).

Ale zazdrościłam koleżankom ze szkoły takich matek - kwok...a one (owe koleżanki) tak na nie narzekały...

Idę, a właściwie wracam spać..? .<3



poniedziałek, 1 września 2014

414. matka roku z siostrą morfiną...




Stało się. Skończyły się wakacje. Co za utrata...

Długich poranków, kiedy leniwie zaplątana w kołdrę miałam ją całą dla siebie.
Powolnego i niespiesznego spożywania śniadania.
Picia porannego mleka z kawą przy laptopie.
Krótkiej zaraz drzemki :).
Czekania na powrót MM z pracy powodującego poprawę jakiegokolwiek samopoczucia :D.
Rozległych, popołudniowych leżakowań w cieniu.
Wspaniałych wieczorów, okraszonych muzyką przyrody i zapachem kwiatów...

Koniec!
Brutalny powrót do rzeczywistości, jedzenie Młodej na czas, sprawdzanie, czy wszystko ma, od chusteczek, po kapcie.

Poszłam z Młodą na rozpoczęcie roku szkolnego.
Dumna zasiadłam na końcu, na mile wyściełanym krześle, wdając się w rozmowę z sąsiadką w lewo i wychowawczynią po prawo. Młoda zginęła mi z oczu, ale uznałam, że z koleżankami gdzieś się zebrały i tyle.
Przecież nie będę dużej dziewczyny po sali ganiać!
Po skończonych uroczystościach pojechała ze mną na Osporil.
Wróciłam ledwie żywa, ale cała.

Przy obiedzie Młoda zdaje relację Babci, że fajnie, tylko to śpiewanie, przebieranie...
Zdumiona patrzę na Młodą
- Jakie śpiewanie, właśnie, gdzie Ty w ogóle byłaś, jak Cię nie było obok mnie??
Młodej widelec o mało z ręki nie wypadł.
- No jak gdzie, byłam w chórze.
- W tych poprzebieranych dzieciach, co hymn szkoły śpiewały? - dociekam zdziwiona.
Młoda się załamała.
- No nie widziałaś mnie?
- Nieeee.
- O Boże, westchnęła Młoda...żeby własnej córki nie widzieć...ja Ciebie widziałam, a Ty?
A ja ... jestem matką roku, niedowidząca swojego, jednego, jedynego dziecka...
Wstyd!


Jak Wasze "początki roków" :-D ?
Czy też Was coś ominęło?


Za dużo morfiny w moim życiu :-)
Niedługo zapomnę, że mam (s)raka :-D


piątek, 29 sierpnia 2014

413. gorzkie żale część 2, ostatnia



Wracam do domu 12.03.2011r. wypełniona szczęściem, bo oto zakończyłam leczenie radykalne (chemioterapia, operacja, chemioterapia, radioterapia, początek hormonoterapii).
Pamiętam swój powrót do rzeczywistości.
Były kwiaty, wino i śpiew.
Odpoczywam, włosy rosną, zaczynam ogarniać od nowa życie.
Bo nagle coś zniknęło.
Harmonogram się zmienił.
Wyjazdy się skończyły.
Znajomi pukają się w czoło, co ty gadasz, najgorsze za tobą, weź się ogarnij, jesteś zdrowa, może nawet do pracy pójdziesz.
Wracają znajomi. O, jak ładnie ci w tych włosach (nienawidzę jeża, ale głupawo się uśmiecham), a czemu jesteś zmęczona, przecież już tyle czasu minęło, po co robisz badania co chwilę, jeszcze coś znajdziesz.
Jest impreza, wszyscy się bawią, ja nie mogę.
Boli mnie to, boli mnie tamto, wracam do domu się położyć.
I już wiem, że nie dam rady dotrzymać kroku za zdrowymi.
Czuję się, jakbym przebiegła maraton, ciągle zmęczona, ciągle sfrustrowana, ciągle samotna w tłumie.

Pyk.
Są przerzuty.
Zapada cisza.

Staję się towarem mało atrakcyjnym towarzysko.
Słyszę szepty z tyłu: do kości, tak, pojechała do szpitala na jakieś lampy, podobno kręgosłup...
Znowu wracam do punktu wyjścia.
Znajomi, którzy bawili się ze mną przy grillu - zamknęli drzwi.
Po co im koleżanka z rakiem, niepijąca, nierozumiejąca ich potrzeb.
Stop. To oni - zdrowi - nie rozumieją moich prostych życiowych potrzeb.
Znajomi tacy to, a tacy, nasi wspólni, moi, pytają MM - jak Madzia?
Rodzina dzwoni do Teściowej: jak Madzia?
Srak!

Nie lubię już słuchać, że ktoś NIE WIE, jak rozmawiać z chorym!
Czy jestem inna, niż zdrowi? Nie wiem, mam rogi na głowie, zarażam, jak kichnę, nawet przez telefon?
Dlaczego traktuje się rakowców jak trędowatych? Czego się boją zdrowi? Czego ja chcę?

Chcę, żebyście wiedzieli, że warto być, pytać, pisać - co mogę dla Ciebie zrobić? Mogę Ci jakoś pomóc?
Oferuj tą pomoc, bo wiedz, że chory sam nie poprosi, bo nie chce nikogo obciążać swoją chorobą.

Bądź szczery. Nie okłamuj mnie, że będzie dobrze, bo tego nie wiesz. Mów, nawet to, że nie wiesz, co powiedzieć, ja też mogę mieć z tym problem, prawda?
Rozmowa nie musi się "kręcić" wokół sraka.

Nie wyręczaj mnie we wszystkim.

Nie pouczaj.

Nie naciskaj na siłę potrzeby spotkania, nie zmuszaj mnie, ani tym bardziej siebie.

Nie lituj się, większość tego nie lubi i nie mów: nie widać, że jesteś chora/y. Sprawiasz, że chorzy myślą, że ktoś tu nie dowierza chorobie.

Nie udawaj, że jest wszystko w porządku. (źródło: KLIK)

*

Przez 4 lata mojej choroby kilka osób same do tych wniosków doszły.
Mam w tzw. "realu" garstkę ludzi, na których mogę całkowicie polegać. I tylko na nich.
Reszta gwiżdże w cieniu i obserwuje, czy padłam, czy powstałam. Przykre.
Nie chcę takich znajomych.
Spuszczam wodę. Czy stąd słychać?

Mam wirtualne MOCe, smsy, @, telefony, zwykle niestety nieodebrane - dodaje mi to wszystko sił.
Bez tego bloga nie poznałabym smaku pomocy i zrozumienia.
Jak to możliwe, że obcy więcej da z siebie, niż "najbliżsi" z otoczenia?
Czuję, autentycznie czuję Wasze ciepłe o mnie myśli!


DZIĘKUJĘ za każdą literę dla mnie.
WIERZĘ, że dobro powraca.
UFAM, że mnie (z)rozumiecie.

<3


fb - DobraFotografia



niedziela, 24 sierpnia 2014

412. sobota, niedziela, poniedziałek NF1 wlew 2, cz.2.



mgła to tylko pozory

nieobecnym wzrokiem
rozbieram
moje żywioły

tylko
pusta przestrzeń
przede mną
a przecież
jeszcze nie umiem latać
mam połamane
włosy

szepczesz do mnie
że nieważne
że potrafię
odejść
tylko muszę odpiąć pas
od szyi
prze-życia

*


Śnię o umarłych. To przez morfinę.
Nie zawsze są to kolorowe sny.
Napisałam to, ponieważ przez mój umysł przedziera się jak mgła wizja poniedziałku.
Robię co mogę, odpycham nogami myśli o TYM, ale słabo mi idzie.



Zajmuję ręce, nogi, umysł, prowadzę w sobotę dom.
Na odpoczynki.
Nikt mnie nie powstrzyma i nie polecam generalnie wyręczać chorego, jeśli ma ochotę zrobić coś, przydać się, choć na chwilę poczuć się jak normalny człowiek.
Każdy drobiazg ma znaczenie.

*

Krótka, przyjemna wizyta Przyjaciółki daje mi poczucie bezpieczeństwa.
Rozmawiamy o głupotach, mężach (:D), dzieciach, pracy, trochę o chorowaniu.
Jestem spełniona, trochę zmęczona.
Choć z tyłu głowy myśli nie śpią, ja próbuję. Je uśpić.
Żyć z nimi. Dzielić się, żeby trochę tego balastu zdjąć.
A niedziela...dniem odpoczynku.
Podsypiam między posiłkami, trochę spaceruję, obserwuję krople deszczu na szybie.
Jedną ręką pakuję się na jutro.
Drugą przytulam Młodą, krzyżując zamglone spojrzenie z MM.
I tak trwamy.

Zbieram MOCe.
Pachnące, bo przywołałyście cudowne aromaty na blogasia :).
Dziękuję.
Na Was zawsze mogę liczyć.

<3