Po-światecznie.
Nie objadłam się (bo nie umiem już), nie opiłam się (no, herbatą to tak), posiedziałam (przy stole), pogadałam (z Rodziną), pospałam (na kanapie), odpoczywałam (z MM i Młodą) cały weekend, byliśmy razem, nawet, jeśli każdy stukał w swój komputer ;).
*
Nie robię podsumowań w tym roku.
Rok 2014 nie był łaskawy ze swoimi kaprysami z przerzutami i całoroczną chemioterapią. Przez to musiałam przejść przez swoje piekło, które, jak sobie myślałam, było na początku choroby. Gówno prawda.
Kiedy czytam, widzę, słyszę chorych na początku ich drogi ze srakiem - nawet zazdroszczę im tego entuzjazmu, chęci do walki, pozytywnego myślenia, radości przy remisji.
Ja raz już wygrałam, kiedy miałam motywację, skończyłam leczenie i myślałam, że świat teraz jest mój.
Niestety, ktoś tu się pomylił.
Wracając do podsumowań - przejrzałam na oczy i tak naprawdę teraz ścigam się ze srakiem i moim czasem.
To długa wojna jest. Krew rozlewa się często gęsto. Za każdym razem podnoszę się na poranionych kolanach i z rozciętą wargą, ale nie mogę dać mu tej satysfakcji, zupełnie jak Kmicic w "Potopie", kiedy mu boczek przypalano...
Nie życzę sobie pomyślności w nowym roku, życzę sobie normalności.
Chociaż ta choroba odziera z niej, upokarza i dręczy, jest w niej wyostrzony zmysł wzroku i słuchu.
Tego Wam życzę, wyostrzenia zmysłów. Nie przeoczcie żadnego drobiazgu, który zawsze ma jakieś znaczenie. Znam ten stan, kiedy nagle jakieś wspomnienie staje mi przed oczami, a ja tego "czegoś" nie zauważyłam, nie zrobiłam. Czuwajcie nad sobą i swoimi bliskimi, znajomymi. Nie wypuszczajcie z rąk Miłości, Przyjaźni, Dobra, nawet jeśli po raz kolejny coś się skończyło, ale i coś się zaczęło...
Bawcie się dobrze w Sylwestra i chociaż jedną, trzeźwą nogą wejdźcie z kieliszkiem szampana w Nowy Rok, patrząc na fajerwerki.
Niewykluczone, że będę już spała :D
Marcelina - Dziękuję :*