Pamiętam ten moment,kiedy M przywiózł mnie na miesięczny pobyt w szpitalu-dzień przed Walentynkami.Nie żebym była jakąś zwolenniczką tego "święta",które przecież jest codziennie; no ale taka symboliczna data...
Jak już sobie ruszył w drogę ( do domu jedziemy 3,5 h) siedziałam na łóżku i patrzyłam w ścianę. Byłam sama w pokoju,więc mogłam sobie na ten "luksus" pozwolić. Czułam,że jest mi coś ciężko , łzy gdzieś dusiły, czułam się jak mała dziewczynka , co zgubiła dłoń Mamy.
Ale uśmiechnięte twarze pielęgniarek i życzliwość ludzi TAM pracujących pozwoliły ochłonąć. Gorzej z dzieckiem, gdy czytałam Jej smsy do mnie ...:( telefony do domu to była masakra. Byłam sama tydzień w pokoju , co mi pozwoliło nieco się "przyzwyczaić" do rytmu szpitalnego życia. Do czasu..............
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz