Ona mnie zmusiła do napisania tego posta.
Powiedziała, że skoro mówię A, to trzeba i B powiedzieć.
Będzie mi lżej, gdy zrzucę balast z ramion, a i Wy może coś z tego zapamiętacie.
Miałam koszmarny tydzień.
Pełen szarpaniny, badań, konsultacji, płaczu, smutku i tęsknoty.
Tęsknię za wolnością. Od sraka.
Zdominował moje życie, niczym złodziej, wkradając się w mój organizm bez zaproszenia.
Kradnie mój czas, radość, szczęście, zdrowie, uśmiech z twarzy Moich Swoich.
Patrzą na mnie milczącą, ze zmarszczonym czołem (oznaka myślenia), gadającą do siebie, płaczącą pod prysznicem, tak jakby miał on by zmyć ze mnie chorobę.
Nie mogę przy Nich płakać, gdyż czuję jeszcze większą rozpacz.
Oto otworzyły się moje oczy i zobaczyłam, jak daleka jest teoria od praktyki.
Łatwo powiedzieć: maszeruj albo giń, nie poddawaj się, podniesiesz się.
Jesteś dzielnym wojownikiem.
Nie, nie jestem.
Jestem małą, przerażoną kulką, która chowa się pod Kocem, w nadziei, że nikt mnie tam nie znajdzie.
Srak postępuje.
Chce mi zeżreć wątrobę, bo mu ciągle mało.
Mało mu mojego bólu, którym w zasadzie codziennie daje mi znaki, że jest, pamięta, że kosteczki takie pyszne są. Gdyby nie leki, którymi jestem obstawiona na każdą okoliczność - umarłabym z bólu.
A tego bólu nie da się do niczego przyrównać.
We wtorek jadę na chemię. Mocniejszą, w innym miejscu kopernika, pod opieką innego lekarza.
*
Wołam Młodą do siebie na kanapę. Nie cierpi leżeć w dzień (od małego tak ma), no, ale dobra, dla mnie robi wyjątek. Leżymy przytulone, szepcemy o kobiecych sprawach. Wplatam w tą rozmowę wątek o chemii, o tym, że powoli umieram, że martwię się o Nią.
Ona patrzy na mnie tymi moimi oczami zza okularów i mówi:
Nie przejmuj się mną, ja sobie poradzę, o Tatę trzeba się martwić.
Zatkało mnie.
Mama, Tata bez Ciebie to jak dziecko się zachowuje - odezwała się ta, dorosła.
Czeka nas dużo rozmów jeszcze.
Oby.
*
W mojej głowie trwa intensywna burza mózgu.
Zdałam sobie sprawę, w którą stronę zmierzam.
Przeraża mnie ten prosty kierunek, bez nakazu np. skrętu w prawo. Nie ma.
Do tego przeszkody są na tej drodze.
A najgorsze jest to, że muszę iść po niej sama.
Nikt tego za mnie nie zrobi.
Przeraża mnie myśl o pozostawieniu mojego domu, w który włożyłam tyle serca, w którym stworzyliśmy dobrą Rodzinę.
Kiedyś ten dom żył pełnią życia.
Dzisiaj obumiera, jak ja.
Myśl o tym, że zostawię Moich Ukochanych - jest okrutna i uważam po cichu, że niesprawiedliwa.
Kto będzie wiedział, jak Im "dogodzić", rozśmieszyć, pocieszyć, ukołysać, pogłaskać, pomóc, znam Ich "od podszewki" i wiem, co chcą, zanim to powiedzą na głos.
Dlatego nie pozwalajcie chorym za długo milczeć.
Niech wplotą swój ból w rozmowę.
Pozwólcie na łzy, one oczyszczają.
Potem wszystko widać w jaśniejszych barwach.
Coś o tym wiem.
Ściskam zaduszkowo.
Wasza Ksena <3